Od dawna jest to część małego parku, graniczącego z reliktami murów obronnych. Niegdyś funkcjonował w nim niewielki ogród zoologiczny. Wejście do wnętrza utworzonych „podziemi” umożliwiał szybik z wylotem, usytuowanym tuż przy średniowiecznej baszcie, stojącej opodal ulicy Kubika.
Na wiekowym zdjęciu tego terenu widnieje ogrodzony plac do bielenia płócien, staw ze stojącą nad nim ówczesną restauracją Odeon, ponadto część zabudowań dzisiejszej ulicy Kubika tudzież istniejący w momencie wykonywania historycznej fotografii wykop fosy.
Po gruntownym remoncie powstałego zapadliska zaczęły krążyć opowieści o tajemniczych „bolesławieckich podziemiach”, w kolejnych relacjach różnych „dobrze poinformowanych osób” coraz dłuższych, ostatecznie sięgających rzekomo zabudowań „Concordii”. Cóż - fantazja ludzka nie zna granic, owe „rewelacje” i tak nie mogły konkurować z legendami o tunelach, łączących jakoby dawny bolesławiecki zamek z warownią w Grodźcu.
Z dala od naszego miasta swoiste apogeum bezsensu osiągnęła tyrada pewnego pana, napotkanego w okolicach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, który nie znoszącym sprzeciwu głosem „wciskał” naiwnym słuchaczom, że świetnie nadal zakonspirowany podziemny korytarz łączy owe bunkry z Berlinem !
Kilka odbytych wypadów do tunelu - w istocie odprowadzającego nadmiar wody ze stawu – odbyło się przez właz zlokalizowany przy baszcie. Wejście umożliwiał także kanał z wylotem w chodniku, przebiegającym poniżej kościelnych zabudowań w kierunku banku. Zamykała go znormalizowana żeliwna płyta. Ta droga pozwalała jednak głównie na poznanie odcinka „podziemi”, prowadzących w kierunku ulicy Sierpnia 80. Miały one krótką odnogę, wiodąca pod budynek przykościelny.
By ruszyć w przeciwną stronę, czyli do włazu przy baszcie, należało pokonać blisko czterometrowy odcinek kamionkowej rury o średnicy około pięćdziesięciu centymetrów, „wymoszczonej” warstwą piasku. Konieczność podnoszenia żeliwnej płyty i zakłócania ruchu na chodniku zdecydowanie komplikowała ową drogę dotarcia do „podziemi”.
Ostatnia eskapada do tunelu odbyła się pewnej jesieni w godzinach wieczornych. Wilgotna pora roku uruchomiła wtedy nieprzewidzianą przeszkodę – po zejściu na dno korytarzyka w świetle latarki zalśniło ono wąską strużką płynącej wody. A właśnie ten, pomijany wcześniej jego fragment, biegnący w kierunku zachodnim, był wyjątkowo ciasny, wymagał marszu na czworakach…
Nieprzemakalne rzekomo kurtki i gumowe buty okazały się mało przydatne, a cała okupiona taplaniem w błocie eskapada nie przyniosła żadnych rewelacji. Tu i ówdzie ze szczelin w ścianach wyrastały tylko długie, oślizłe korzenie, zaś w nanoszonym wodą błocie na spągu bytowało mnóstwo dorodnych dżdżownic. W sumie nic przyjemnego.
Murowany tunel kończyła prowadząca gdzieś dalej rura kamionkowa. Mokre ciuchy intensywnie wychładzały rozgrzane wysiłkiem ciała, powodując dreszcze i zachęcając do szybkiego opuszczenia „podziemi”. Ich wielokrotnie odwiedzana, główna część już więcej także nie kusiła.
Gdy eksploratorzy wyszli na zewnątrz, wokół panował mrok, rozpraszany przydrożnymi latarniami. Osłaniał on jednak nieco powrót do domu. Dziwni włóczędzy w brudnej, ubłoconej odzieży z pewnością nie wzbudzali zaufania przechodniów. Jak na zawołanie pojawił się więc patrol stróżów prawa. Eksploratorów wzięto za włamywaczy do piwnic – bo to i pora właściwa, i te latarki… Dopiero oświetlenie opryskanych błotem twarzy pozwoliło na właściwą identyfikację - i w konsekwencji kontynuowanie powrotu do domów.
Później szybik przy baszcie zamknięto ciężką, betonową płytą i dostęp do „bolesławieckich podziemi” w zasadzie stał się niemożliwy. Bo tak naprawdę – nie bardzo jest po co tam wchodzić…